Autor:
Opracowano: 2012-11-06 21:05:43
GÓRSKIE WĘDRÓWKI
Swoje zrobiły narodziny i większość życia spędzona na Podbeskidziu. Większość życia na „ósmym” piętrze wieżowca, z obłędnym widokiem zwłaszcza na Beskid Śląski i Żywiecki. Zawsze uwielbiałem łazikować po górach. Najpierw ze znajomymi, potem również sam. Co ciekawe i może zresztą typowe – najwięcej turystyki górskiej uprawiałem mieszkając w Krakowie. Chyba typowe, bo z kolei w Krakowie mieszkając po raz pierwszy na Wawelu byłem po 3 latach mieszkania tam i przechodzenia dwa razy dziennie obok grodu. Z prostej przyczyny. Zawsze przecież można też pójść jutro, może będzie bardziej przy okazji.
Podobały mi się Tatry, Bieszczady, Beskid Niski. Ale cóż z tego, skoro kolokwialne powiedzenie głosi: „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. W miarę upływu lat coraz chętniej wracałem w swoje strony. Beskid Śląski, zwłaszcza Żywiecki. W końcu nawet zamieszkałem w Żywcu. Ale cóż, skoro wędrowanie samemu mi trochę zbrzydło. Jasne, że bywałem w sąsiednich górach często, ale raczej rowerem lub biegając. Coś, co w turystyce górskiej kiedyś jawiło mi się kolosalną zaletą, na nieco starsze lata stało się istotna wadą. Kiedyś chodziłem tam, by w pięknych okolicznościach przyrody pobyć niekończące się godziny samemu ze sobą. Teraz to bycie sam na sam z własnymi myślami zaczęło mnie nudzić, nużyć i przygnębiać. Niespodziewanie jednak przyszła odmiana. Pomijając różne inne czynniki, nabyliśmy psa, spaniela, angola oczywiście. Rudego. Taki towarzysz na trasie, to niby niewielka odmiana, ale pomyślałem, żę może to być ta odmiana w turystyce górskiej, której mi brakuje. Te właśnie wyprawy z psem – wierzę że nie „pod psem” – zamierzam tutaj opisywać.